V. Bieszczady 2007
Galeria zdjęć:
IV. Bieszczady 2006
Komańcza i… urwany hak.
Tego nikt z nas się nie spodziewał!!! Zdążyliśmy pokonać delikatny podjazd asfaltem i wjechać na szlak. Droga robiła się coraz bardziej nieprzyjemna. Mnóstwo patyków i liści zaczynało wkręcać się nam co jakiś czas w koła. Nagle poczułem niepokojący trzask i odruchowo przestałem pedałować. Wiedziałem, że coś się stało z napędem. Po natychmiastowym zatrzymaniu okazało się, że tylny hak, na którym jest zaczepiona przerzutka – zerwał się… To nie wróżyło nic dobrego.
I rzeczywiście dalsza jazda nie była możliwa. Spadająca przerzutka złamała trzy szprychy (wyrywając jedną z obręczy). Jedyne co mogłem zrobić to zjeżdżać w dół – co później okazało się też niebezpieczne. Tylne koło nie trzymało się prawie w ogóle. Brak części haka spowodował, że zacisk nie był wystarczająco zamknięty i każdy gwałtowniejszy ruch mógł spowodować wypadnięcie koła. Dodam tylko, że na tak „zapiętym” kole zjechałem tym samym safaltowym podjazdem, którego kilka godzin temu pokonaliśmy. Tak telepiąc się dojechaliśmy do Komańczy. Wiedzieliśmy, że to już jest koniec naszej wycieczki. Po zapakowaniu rowerów i posileniu się w schronisku ruszyliśmy ku domowi. Obiecaliśmy sobie jednak, że za rok przyjedziemy tu i pokonamy tą trasę! 🙂
Galeria zdjęć:
III. Góry Sowie i Stołowe – 2004
Galeria zdjęć:
II. Zakopane 2001
Galeria zdjęć:
I. Bieszczady 2000
Najdłuższe wakacje i najdłuższy wyjazd…
Rok 2000 – wtedy wszystko się zaczęło na poważnie, pierwszy prawdziwy wypad w góry w doborowym towarzystwie na prawdziwym góralu!! Pierwsza wyprawa i zarazem jak dotąd najdłuższa bo trwała prawie 2 tygodnie, no i skład 4 osobowy – już nigdy potem nie udało się nam tego powtórzyć. Ostaliśmy się tylko my dwaj tzn. ja i kumpel(pseudo Konieczko&Maślana), zaraziliśmy się tym sportem dość skutecznie bo ta choroba trwa do dziś!! Mamy rok 2010 i czuje że jeszcze największe wyprawy przed nami!!! Aczkolwiek z perspektywy czasu jak patrzę to w 2000r naprawdę ostro zaczęliśmy, nie mieliśy do końca pojęcia co nas czeka, dystans od Rabki aż po Ustrzyki wydawał się całkiem realny,opisy w Bikeboardzie były dość optymistyczne i dlatego niektórzy z nas niedocenili gór i troszkę się przeliczyli(kumpel spakował na rower co się dało począwszy od śpiwora a na klapkach prysznicowych kończąc co dało finalnie masę ok. 20kg/rower) po drodze połowę tego wyrzucił.
Wszystko zaczęło się od opisu z Bikeboardu bodajże z roku 1999, chłopaki z redakcji opisali fajną traskę przez polskie góry – podłapaliśmy to!!! Na hasło jedziemy wszysycy mieli banany na gębach!Start był przewidziany z Rabki, skąd mieliśmy polecieć przez Gorce, Beskid Sądecki, Niski aż w Bieszczady z metą w Ustrzykach Dolnych – jakieś pół tysiąca kilometrów po górach(po tylu latach wciąż robi to na mnie wrażenie). 5 rano 11 sierpnia 2000r pociąg zatrzymuje się na stacji w Rabce, kilka stopni powyżej zera,wywalamy się na peron z całym majdanem, każdy ubiera co ma – czapki rekawiczki bluzy – zimno jak cholera!!Kierujemy się w stronę czerwonego szlaku na Turbacz – to właśnie nim czyli Głównym Szlakiem Beskidzkim będziemy prawie cały czas jechać aż do końca. Naszym celem 1 dnia było oddalone o ok. 60km Krościenko nad Dunajcem. Wdrapawszy się (dosłownie) koło południa na Turbacz zdajemy sobie sprawę z powagi trasy – na licznikach dopiero jakieś 12 km, no ale było non stop pod górę – pocieszamy się. Można by opisywać bez końca piękno Gorców, mnogość widoków i ilość razy kiedy gubiliśmy drogę(żółtodzioby, leszcze etc.) Turbacz Z istotniejszych faktów 1 dnia należy odnotować pęknięty tylny trójkąt w biku Author Memphis kolegi Maślana – gdyby nie dłubał patyczkiem błota pewnie wogóle byśmy o tym się nie dowiedzieli do czasu gdy tylne koło nie odjechałoby na kolejnym zjeździe. Krótka wizyta we wsi Knurów, szybkie spawanko za browara i możemy smigać dalej – NIE DAMY SIĘ!!!
Do Krościenka docieramy dnia 2 po drodze zaliczając słynny Lubań i zjazd z niego( należy wspomnieć o braku amortyzatorów jakichkolwiek i hamplach typu cantilever na wyposażeniu u wszystkich)efektem czego na dole był brak klocków i srebrne palce od cisnięcia aluminiowych klamek – prawdziwy koszmar!!Upierdliwe były tylko co chwilę łapane kapcie – bez amora z przodu nie można było się porządnie bujnać w dół. Może to i dobrze bo spotkanie z kamieniem wielkości ludzkiej głowy mogłoby się różnie skończyć. I po ramie Niedzielne suszenie ciuchów pod sklepem w Szczawnicy to już kolejna historyjka, a potem fajny wjazd szutrem na Przechybę i dalej szybko do Rytra i Piwnicznej na nocleg w Łomnicy – oj podobało się wszystkim bez wyjątku. Lato 2000 roku było wyjątkowo upalne, wszyscy z nas pamiętają codziennie powiększające się pęcherze na ramionach od plecaków, także podjazd na Halę Łabowską w pełnym słońcu należy do niezapomnianych, a na górze była kiełbasa z musztardą i heja dalej na Jaworzyne Krynicką!!A stąd piekne widoki i obowiązkowe fotki pamiątkowe, no i w dół wzdłuż kolejki gondolowej stokiem narciarskim – niestety na cantileverach – kolejna próba sił – przegrywamy, pęd po kamykach był tak duży że nie udało się opanować maszyny – bliskie spotkanie z kumplem kończy się pokrzywionymi kołami i otarciami!! W Krynicy zaliczylismy 1 dniowy postój troszkę odpoczywając i naprawiając rowery – warunki w szkolnym schronisku PTSM były więcej niż do przyjęcia. Crash Za Krynicą okazało się że też jest pięknie,a może nawet i piękniej! Totalny spokój, bardzo fajne ścieżki prowadzące niejednokrotnie w brud albo korytem rzeki bardzo nam przypadły do gustu. Taki już jest Beskid Niski i chwała mu za to.
Mijaliśmy po kolei Wysową, Ujście Gorlickie, Krempną, Polany i w końcu urocze Jaśliska gdzie zabawiliśmy 1 dzionek czekając na kumpli którzy w Nowym Sączu szukali nowej sztycy – stara postanowiła się złamać na szlaku i próbowała skrócić naszą eskapadę. Nic z tego, do Komańczy wjechalismy w pełnym składzie w godzinach południowych a celem tego dnia była Cisna czerwonym szlakiem przez Chryszczatą i Żebrak. Na kontemplowaniu piękna przyrody i tropów niedźwiedzich zeszło nam sporo czasu. A gdy na wysokości jeziorek Duszatyńskich o mały włos nie wjechaliśmy w jeszcze ciepłą, leżącą na środku szlaku kupe niedźwiedzią mieliśy dość. Decyzja o cofnięciu się do asfaltu była natychmiastowa. Doperio ok. godz. 21 dotarliśmy niemal po omacku do bacówki pod Honem w Cisnej. Ledwie znalazło się dla nas miejsce na stryszku i resztka bigosu. Nad Soliną Morale grupy zaczęło lecieć na łeb, dlatego od Cisnej praktycznie nie zjeżdzaliśmy z asfaltu. Po drodze kąpiel w Polańczyku i super zjazd serpentynami do miejscowości Solina były zasłużonymi nagrodami. Ostatnia nocka wypadła w ustrzykach Dolnych, najpierw brak wolnych pokoi a potem jakiś domek z wąskimi schodkami na piętro wymusił wciąganie rowerów na balkon z ogródka – ot taki bonus na koniec. Ostatniego dnia na dojazd do Zagórza asfaltem zdecydowałem się ja z kumplem, reszta zapakowała się już do pociągu. A w Zagórzu to już była totalna masakra, piekące ramiona od plecaka, skóra spalona od słońca, ponad 500km w nogach i perspektywa 12 godzin w pociągu do Łodzi przed nami!!! Aha, bym zapomniał, cały wagon zajmowaliśmy my i chmara komarów które cięły nas przez całą noc – nikt nie zmrużył oka.
Tak zapisał się w naszych pamięciach rok 2000, pierwszy niezapomniany rajd po górach, od tamtego momentu zaczęły się regularne wypady w góry i ich eksploracja, która trwa do dziś.