XXVIII. Wilkowice – Magurka & Enduro Trails

Dzień 1

Pomysł na jednodniowy wypad w góry wypłynął samoistnie – majówka w Polsce każdy wie jak wygląda, dlatego stwierdziliśmy, że jeśli uda się trafić w jednodniowe okno pogodowe to będzie dobrze. Prognozy zdawały się być obiecujące na 1 maja, więc szybki plan działania i już o 5.30 wylatywaliśmy z Łodzi. Kierunek Bielsko Biała oczywiście, lecz na początek dnia postanowiliśmy zwęszyć dwie nowe trasy na Magurce Wilkowickiej, a po obiedzie przeskoczyć na Enduro Trails. Plan zagrał w 100%. Własny prowiant nie opóźniał nas, noga podawała, pogoda sprzyjała – nic tylko nabijać km i cieszyć się widokami i przyrodą. 

8.40 rano meldujemy się na parkingu Straconka Mała, grochówka z termosu na drugie śniadanko i atak. Na początek podjazd do Schroniska na Magurce. Ok. 4 km ale kąt chwilami zacny – ledwo 50 t z tyłu starczało. Na górze pielgrzymka dosłownie, więc szybka przekąska naleśnika produkcji Andrzejka (do wyboru był z serem i dżemem) i zaczynamy szukać początku nowej linii z 2018 roku – Hopbit. Trasa godna polecenia, od samego początku wkręca, im dalej tym bardziej wymagająca. Ścianka Orków nas pokonała. Kilkudniowe Opady deszczu skutkowały ciągłymi uślizgami obu kół. Pomocne okazały się nowe pedały Exustar (spd + platforma). Odpuściliśmy chickena i na ściance polegliśmy dokładnie w tym samym momencie – dość spektakularnie z obrotem kiery o 180 stopni. Dalej było jeszcze więcej zabawy – korzenie mega śliskie, rumowiska usypane z kamieni i ciągły brak porządnego gripa położył nas niegroźnie po raz drugi. Na dole malowniczy strumyk dopełnił całości – ok. 3,5 km esencji dobrej wysokogórskiej jazdy – POLECAMY!

Kolejny cel tego dnia to trasa ROXY, położona troszkę dalej na północ. Dojazd początkowo szutrem, następnie czerwonym szlakiem z widokami na Bielsko. Roxy biegnie szlakiem pieszym i niestety szybko ją gubimy ostro opadając niebieskim w dół. Poziomice aż się roją, na klamki hamulcowe wędrują 2 palce, mijani turyści ledwo ten szlak podchodzą, wreszcie od połowy kąt ciut odpuszcza i lecimy wąską rynną dobre 40 km/h w dół walcząc o przyczepność, gdy nagle przecina nam tą zabawę stado ok. 15 Jeleni. Cóż za widok – tego w bikeparkach jeszcze nie oferują. Dojazd asfaltem do auta wypala z nas ostatki glikogenu, ale myśl o czekającym obiadziku dodaje sił. Vegańskie pesto z kluchami produkcji Mariana zachwyca podniebienie Andrzejka. Do tego świeży sok pomarańczowy – takie specjały tylko w PychoSzprychoTarpanie.

Majdan zapakowany i kierujemy się na Błonia. Plan nasz nie uwzględnia stania w kolejce pod Szyndzielnią, więc temat jest prosty – atakujemy podjazdem Daglezjowym. Dołącza do nas Krzysztof i w doborowym towarzystwie kręcimy na górę. Ruch na podjeździe jakiego tu jeszcze nie widziałem.
E – biki wyprzedzają na trzeciego. Co za czasy panie …….
Krzysztof namawia nas na Kamieniołoma – ulegamy pokusie i nie żałujemy. Rozkręceni na Magurce czarny kamieniołom łykamy bardzo przyjemnie, łącznie ze słynną ścianką. To mój drugi przejazd tą trasą i muszę powiedzieć, że na Koziej Górze ta trasa wymiata. Szybko wracamy do Bike Baru odstawić Krzysztofa i poznając jego wesołą rodzinkę.


Wciągamy drugi obiad czyli pierogi ze szpinakiem i serem i spotykamy Ekipę z Warszawy – Prawie Miszcze Ęduro. Chłopaki lubią kolejki więc jak zwykle czekają, tym razem na burgera. My natomiast rozgrzani grzańcem atakujemy
nową dla nas linie – Stary Zielony – klasyk Enduro Trails. Decydujemy się na podjazd szutrem bo czas nas goni. Piersiówka Jacka Danielsa dodaje skrzydeł – jednym ciągiem jesteśmy po ok. 30 minutach na górze. Słońce powoli schodzi a my zaczynamy słynny trail wzdłuż starego toru saneczkowego. Flow jest, hopki są, dropiki są – jest naprawdę dobrze. Rozkręceni na maxa chcemy więcej – zarządzam szybki atak na Szyndzielnię – albo teraz albo nigdy. Mamy
ok. 25 minut żeby dostać się asfaltem na dolną stację kolejki. Ciśnienie w oponach w granicach 1 bara, asfalt lekko pod górkę, kasa biletowa czynna do 19.30 – był łogiń.

Jak na TDF, ostatni długi podjazd nas prawie zabił. Andrzej
wysunął się na czoło i zdecydował na samotny atak 🙂 Utrzymywałem się w odległości ok. 60 m za nim kręcąc z coraz większą kadencją, coby mnie nie odcięło. 3 minuty przed zamknięciem kasy Andrzej kupuje 2 bilety, ja wpadam i z biegu pakujemy się do wagoników. Dawno tak się nie spompowałem, oj dawno. Cały wagonik mój więc uwalam się z kopytami wzdłuż na obu ławkach i próbuję opanować puls. Do Andrzeja dosiada się jakaś smutna para – dziewczyna na widok przewyższeń ma oczy jak monety 5 złotowe, a chłopak będzie kazał jej jeszcze zjeżdżać w dół Rock N Rolla 🙂 Może jej nie kochał i chciał coś ukartować – nie wiem. Na Górze wieje srogo, więc siku, focia i zapinamy w dół Rock N Rolla tuż przed zmrokiem to było to – rozgrzany do granic możliwości łykam wszystko – trasa wchodzi przecudnie. Końcówkę decydujemy zjechać Twisterem bo ciemno robi się momentalnie. Twister nie robi na mnie wrażenia, mimo zmroku to linia nie dla mnie – jest jakiś nijaki. Tuż przed 21 docieramy do auta. Statystyki dnia mówią wszystko – jednodniówka konkret, czuć że forma sprzed lat powraca 🙂
PS.
Andrzej w drodze powrotnej popisuje się eco-drivingiem i schodzi ze spalaniem gazu poniżej 7l na 100 km koszt przejazdu do Łodzi wychodzi ok. 22zł na osoborower 🙂 Ihaaaaa niech żyje stara szkoła !!

Film:

Galeria zdjęć: