Komańcza i… urwany hak.
Tego nikt z nas się nie spodziewał!!! Zdążyliśmy pokonać delikatny podjazd asfaltem i wjechać na szlak. Droga robiła się coraz bardziej nieprzyjemna. Mnóstwo patyków i liści zaczynało wkręcać się nam co jakiś czas w koła. Nagle poczułem niepokojący trzask i odruchowo przestałem pedałować. Wiedziałem, że coś się stało z napędem. Po natychmiastowym zatrzymaniu okazało się, że tylny hak, na którym jest zaczepiona przerzutka – zerwał się… To nie wróżyło nic dobrego.
I rzeczywiście dalsza jazda nie była możliwa. Spadająca przerzutka złamała trzy szprychy (wyrywając jedną z obręczy). Jedyne co mogłem zrobić to zjeżdżać w dół – co później okazało się też niebezpieczne. Tylne koło nie trzymało się prawie w ogóle. Brak części haka spowodował, że zacisk nie był wystarczająco zamknięty i każdy gwałtowniejszy ruch mógł spowodować wypadnięcie koła. Dodam tylko, że na tak „zapiętym” kole zjechałem tym samym safaltowym podjazdem, którego kilka godzin temu pokonaliśmy. Tak telepiąc się dojechaliśmy do Komańczy. Wiedzieliśmy, że to już jest koniec naszej wycieczki. Po zapakowaniu rowerów i posileniu się w schronisku ruszyliśmy ku domowi. Obiecaliśmy sobie jednak, że za rok przyjedziemy tu i pokonamy tą trasę! 🙂