Dzień 1
Przyszedł czas abyśmy pierwszy raz przekroczyli granicę Polski i wybrali się w obce rejony. Pomysł był jeden – postanowiliśmy sprawdzić czy faktycznie ścieżki rowerowe w Czechach, są tak dobrze przygotowane, jak piszą o nich w internecie. Chodzi mi oczyiście o Rychlebskie Ścieżki. „Są one trasami rowerowymi w okolicach Černé Vody. To traile, które mogą zaoferować cyklistom jak najwięcej przeżyć związanych z jazdą na rowerze górskim.” Na początek mieliśmy niespodziankę dla naszego kolegi Arka – traf chciał, że przesiedliśmy się właśnie z hardtaili na full’e. Zapowiadała się zatem ostrzejsza jazda niż dotychczas.
Podróż rozpoczęliśmy ze Złotego Stoku a zakończenie planowane było w Jeseniku. Co niestety pokazało życie, pierwszy dzień zakończyliśmy w Zlotym Stoku (tylko dzięki siostrze Arka – Ewelinie, która nota bene pojechała z nami – nie spaliśmy pod gołym niebem u Pepiczków. Ale po kolei…
Pierwsze kilometry zaczęliśmy pokonywać granicą państwa. Oczywiście na początek podjazd na 942 metrów (wspinaliśmy się z 400 metrów). Miejscami nie dało się jechać, co było wysmienitą okazją na nagrywanie pierwszych ujęć. I tutaj pierwsze plusy pokazały full’e. Arka odstawiliśmy o dobre tysiąc kroków. Czy to za sprawą pełnego zawieszenia, czy kondycji, nie ważne! Ważne było to, że komfort był nieporównywalnie większy niż na sztywniakach. Najbardziej z Mariankiem obawialiśmy się pompowania zawieszenia podczas podjazdów. Tutaj nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Strome podjazdy pokonywało się rewelacyjnie miękko (praiwe jak byśmy siedzieli na kanapie).
Tak dojechaliśmy do Góry Borówkowej, położonej na ponad 900m n.p.m. Tutaj też zrobiliśmy pierwszy poważny postój. Trzykrotnie zamawiany czeski placek z borówkami postawił nas na nogi. Arek i Marianek postanowili wykorzystać wolną chwilę i poszli w las szukać wody (podobno gdzieś było źródło). Ja wolałem spocząć na drewnianej ławeczce, pod pieknym, choć za niskim zadaszeniem – co rusz ktoś z nas walił w nie głową – i podziwiać urodziwe turystki zza południowej granicy (również na rowerach). Koledzy po kilku minutach wrócili z niczym i postanowili kupić wodę w czeskim sklepiku. Należało uzupełnić zapasy bowiem czekała nas wspinaczka na najwyższy szczyt tego nia – Smrek 1125 m n.p.m.
Wszystko byłoby pięknie gdybym nie magazynował wszystkich zapasów swojej energii w żelach energetycznych. Pomysł był dobry ale przez cały dzień nie da się na tym jechać. Początkowo nie przeszkadzało mi to. Po drodze był przecież placek u Pepiczków. Niestety spełniło się najgorsze, co mogło spotkać mnie na podjeździe – odcięcie prądu!
Zacząłem robić się tak głodny, że co kilka kilometrów musiałem zsiadać z bika i ratować się borówkami. Doszło do tego, że dłużej zajmowałem się opędzlowywaniem krzaczków niż kręceniem na szczyt. Z tej oto przyczyny Marianka przestałem widzieć godzinę przed osiągnieciem Smreka. Przez jakiś czaś dzielnie dotrzymywałem koła Arkowi ale i tym razem spełnił się mój drugi najgorszy sen – szczudła!
Zaczęły pojawiać się skurcze. Powodowało to straszny ból w udach. Jedynym ratunkiem dla mnie było natychmiastowe wyskoczenie z bika i z wyprostowanymi nogami położenie się w borówkach. Nic mi zatem nie pozostało innego jak dalsze pałaszowanie tych przepysznych leśnych jagód. Z umazanymi na fioletowo ustami i rękawiczkami dotarłem na 1125 metr. Strata do chłopaków była znaczna. Marianek osiągnął szczyt jako pierwszy z 19 minutową przewagą (myślał już chyba że full wymiękł a nie ja). Arek miał 8 minut przewagi nade mną. Wszystko dobre co się dobrze kończy – pomyślałem. Teraz czekał nas już tylko zjazd w dół.
Tak jak powiedziałem do Jesenika zjechalismy w momencie (biorąc pod uwagę cały czas naszej dzisiejszej podróży). Bez problemu udało się też przekroczyć 70km/h. Na full’ach taką prędkość mogliśmy osiągać już nie tylko na asfaltach! Zaczęło się ściemniać. Przed nami było jeszcze kilka km drogi. Co jakiś czas mijaliśmy rozświetlone knajpki. Żołądek podpowiadał mi – dlaczego się nie zatrzymujemy? – rozum – bo musimy dojechać na miejsce (do centrum) i znaleźć nocleg – przyjemność (jedzenie) – później.
W końcu zatrzymujemy się w jakieś miłej knajpce. Arek wykorzystuje swój cały zasób słownictwa obcojęzycznego i dowiaduje się, że ciepłe posiłki wydają do 20.00 (Była 21) Czy to żart? Jest środek lata – wakacje – a tu taki zonk! Po kolejnych 30 minutach okazuje się nie nie tylko na ciepły posiłek nie ma szans ale także na nocleg! Koniec końców wylądowaliśmy na ulicy. Marianek dojrzał automat z mlekiem! Niestety płatność w koronach… Jakimś cudem znajdujemy bankomat, wypłacam korony i ładujemy się do pizzeri. To jedyny możliwy do dostania ciepły posiłek jak się okazało. Korzystając z faktu, że jest z nami Arka siostra – jest ale w Złotym Stoku – dzwonimy po Nią. Grubo po północy kładziemy się do łóżek (dziękująć losowi, że Ewelina pojechała z nami – Ewelina Dzięki!!!). Ślad GPS: Złoty Stok – Jesenik
Dzień 2
Przygodę z Rychlebskimi Ścieżkami zaczynamy od początku. Przypomnę, że cały trud wczorajszego dnia doprowadził nas do punktu skąd mieliśmy rozpoczynać. Nie było innego wyjścia jak zarekwirować Ewelinie samochód (w podzięce za wczorajszą podrzutkę) i udanie się do Černéj Vody najszybciej jak tylko się dało. Cel po godzinei jazdy został osiągnięty i rozpoczęliśmy wypakowanie swoich pełnozawiasowych rumaków (i jednego hardtaila). Zadowoleni, że w miarę szybko udało nam się dotrzeć tam, gdzie mieliśmy być wczoraj, zaczęliśmy kręcenie. nie obyło się również bez dodatkowych ujęć do teledysku.
Pierwszy problem pojawił się znów u mnie. Przy każdym przekręceniu korbami czułem jakby rower chciał uciec bokiem. Po krótkich oględzinach okazało się, że główny wahacz poluzował się i całe tylne zawieszenie gibało się na boki jak byk na rodeo, który cche zrzucić jeźdźca. Spokonie! Nie takie rzeczy naprawiało się w jeszcze mniej sprzyjających warunkach – wystarczyło to dokręcić.
Sęk w tym, że aby to ustrojstwo dokręcić należało zdjąć prawą korbę albo najmniejszą zębatkę. Wybrałem drugi warian co okazało się berdziej stresujące. Zawieszenie udało się dokręcić lecz zgubiłem w trawie jedną z śrub mocujących te 22 zęby. Bez tego biegu dalsza jazda nie miałaby sensu. Na szczęście udało się dnaleźć zgubę i w trójkę podążyliśmy ku Ścieżkom…
WALES: Na rozgrzewkę dostajemy najbardziej techniczny ze wszystkich odcinków (dla mnie najfajniejszy). Większa część tego etapu to podjazdy przez wąskie mostki i stromawe skałki. Było parę momentów, gdzie lepiej nie patrzeć w gół tylko przed siebie, ale jednym słowem warto!
Wales, Biskupsky, Tajemny, Mramorowy, Wieloryb..