Prolog
14-15 październik 2017 roku okazał się bardzo łaskawy jeśli chodzi o pogodę! Ekipa mtb.bieszczady.pl zawitała do Wilkowic na Wilcze Ścieżki pierwszego dnia i do Bielska na Enduro Trails drugiego. Najpierw podjeżdżaliśmy prywatnym tarpanem (Andiego gablotą). Kolejnego dnia wykupiliśmy kilka wjazdów na Szyndzielnię aby nie tracić sił i w pełni wykorzystać tamtejsze ścieżki enduro.
Dzień 1
Ten wyjazd miał obejmować jeden nocleg ale miał być treściwy w zjazdy. Jak za dawnych lat postanowiliśmy, że wyjedziemy w sobotę rano (5:00?) Oczywiście Marian na wstępie spóźnił się godzinę a Snejku, wybudzony po nocnej imprezie, ledwo zwlókł się z łóżka. Na domiar złego mieliśmy problem z trzecim badziewnym uchwytem dachowym na rower. Snejku noclegował u siostry w miłym osiedlu na południu łodzi. Bardzo mi się ono spodobało do momentu aż nie wdepnąłem w psią ku… Tego było za wiele! Nie dość, że mieliśmy mega opóźnienie to jeszcze towarzyszył nam smród… Po takich atrakcjach wsiedliśmy w końcu do nieśmiertelnego fiata punto Mariana i podążyliśmy na południe w kierunku Wilkowic (nie mylić z Wilkowyjami).
Wilcze ścieżki przywitały nas zachmurzonym niebem i silnie wiejącym wiatrem. Po kilkunastu minutach błądzenia dotarliśmy na miejsce. Okazało się, że parking na samochody jest już w połowie zajęty! Mimo kiepskiej pogody wilcze ścieżki cieszą się sympatią lokalnych i zagranicznych bikerów. My też znaleźliśmy dogodne miejsce i rozpoczęliśmy przygotowywanie. Mając z tyłu głowy, że czeka nas kilkukilometrowy podjazd nie ubieraliśmy się zbyt grubo. Snejku przeszedł sam siebie i ubrał się jak rasowy endurowiec. Niestety skill-a musi jeszcze poćwiczyć bo trochę na niego czekaliśmy ale na filmie wyszedł w pełni profesjonalnie! 😉 Co do podjazdu nie pomyliliśmy się! Kąt był konkretny na tyle, że ekipa mtb.bieszczady.pl porwała się od samego początku… Na czele jechał Piter – Mr. Łydka, następnie Marian – latający i Snejku – Endurowiec. 3,5 km podjazdu spowodowało, że w naszych głowach (Pitera i Snejka) w jednej chwili pojawił się pomysł podjazdu prywatnym tarpanem (puntem Mariana). Podjazd był asfaltowy więc bez problemu dałby radę. Pomysł wcieliliśmy w życie na następnych podjazdach: za każdym razem inna osoba zostawała w tarpanie i zjeżdżała w dół. Tak pokonaliśmy w sumie czterokrotnie pełną trasę w górę.
Boxer 1. Pierwszy zjazd i od razu daliśmy czadu: wybraliśmy podobno najtrudniejszą trasę zjazdową w Polsce, gdzie rasowi endurowcy (nie tylko z wyglądu) sprowadzają biki – Sic! Przed samym zjazdem spotkaliśmy kilku riderów i dwie nastolatki – jeden z chłopaków podsumował je jednym zdaniem – „te laski są poje… – tak dają czadu w dół!!!”. Niestety okazało się to prawdą i dwie nastolatki pomknęły w dół. My po 100-200 metrach zjazdu natknęliśmy się na wielką hope (przynajmniej dla Pitera i Snejka). Latający Marian postanowił przetestować swoje zawieszenie co zostało uwiecznione na filmie. Dalej było tylko stromiej. Miejscami nawet my sprowadzaliśmy. W pewnym momencie dojechaliśmy do takiego miejsca gdzie wszyscy się zatrzymali… Piter i Marian postanowili zademonstrować skill-a co wzbudziło podziw wśród lokalnej gawiedzi. Następnie wypłaszczyło się na tyle, że mobliśmy popuścić breaki. Po drodze spotkaliśmy Stefana z frshop-u i Solara z www.solar.blurp.org.
Fire Starter. Snejku został driverem a Piter i Marian podążyli do kolejnego zjazdu 🙂 Dzięki nowej czekoladzie S8 i aplikacji trailforks udało się nam bez większych problemów nie pogubić drogi. Fire starter nie był tak wymagający jak Boxer ale miał strasznie dużo kamieni – jeden omal nie złamał Piterowi piszczela… Niestety na tak wymagających trasach niezbędne są ochraniacze. Im więcej tym lepiej. Boleśnie przekonał się o tym Piter tracąc prawie nogę a potem łamiąc szczękę… Bulwa na piszczelu rosła w mgnieniu oka. Wyglądała jak by zaraz miała oderwać się i pójść własną drogą… Bolało niemiłosiernie ale na szczęście Piter dysponuje jeszcze twardymi kośćmi jak na swoje 36 lat 😛
Boxer 3 i Kubuś. Tym razem Piter był kierowcą prowadzącym tarpana na oparach… Marian oczywiście nie zatankował w Bielsku jak nadarzyła się okazja i nie mieliśmy prawie nic w baku… Tzn LPG skończył się dawno temu a zaczynało brakować Benzyny! Udało się jednak dowieźć. Chłopaki popędzili w dół – podobno było zaje… Ja tymczasem czekałem na dole, rozkładając się wygodnie w tarpanie. Wyszło słońce i za szybą zrobiło się całkiem przyjemnie. Już prawie zasnąłem gdy pojawił się na horyzoncie Marian ze Snejkiem. Okazało się, że przy parkingu jest idealna ścieżka i kilkoma hopami dla – najmłodszych. Piter i Snejku nie mogli przegapić takiej okazji i rozpoczęli naukę skakania od najmniejszych przeszkód. Trasa była na tyle zwarta, że mogliśmy ponagdywać kilka dubli przejazdów przez hopy i mostki – nic tylko rozbić obozowisko i ćwiczyć skill-a cały dzień 😉
Boxer 1. Ostatni przejazd wygrał z umiejętnościami Pitera. Zmęczenie dało znać o sobie i po pokonaniu najtrudniejszego odcinka czarnego Boxera, na wydawać by się mogło prostej drodze, jakaś niewidzialna siła zrzuciła mnie z siodła. Upadłem o tyle niefortunnie, że zębami zaryłem w ziemi. Full face uratował by buźkę! Bokiem upadłem na kamienie. W pierwszej chwili nie podnosiłem się badając, czy gnaty są całe. Po pobieżnych oględzinach Snejka, który ściągnął mnie z drogi pojechaliśmy dalej – już ostrożniej…
Tak zakończyliśmy zmagania dnia pierwszego. Pora była późnawa a my wymęczeni od katowania sprzętów na zjazdach. Czym prędzej udaliśmy się na zasłużony odpoczynek prawie na samą przełęcz Salmopol.
Dzień 2
Po porannej mszy i obejrzeniu motoGP na nowej czekoladzie S8 udaliśmy się na śniadanie przy wyciągu na Skrzyczne w Szczyrku. Snejku nie byłby sobą gdyby nie zapomniał kabanosów z kwaterki. Piter uratował sytuację (walił kijem w szybę by uratować prowiant). Najedzeni i opróżnieni z niepotrzebnych elementów skierowaliśmy się na wyciąg na Szyndzielnię do Enduro Trails.
Tam spotkaliśmy się z mega kolejką do wyciągu. Alternatywą był podjazd pod pionową ścianę. Nie po to tu przyjechaliśmy, żeby testować łydę! Piter bez namysłu stanął na końcu kolejki i po niespełna godzinie mieliśmy w garści kupony na trzy wjazdy na Szyndzielnię. Podczepił się pod nas endurowiec – Marcin z Warszawy, który udzielił nam kilku cennych rad podczas zjazdu. Tutaj można było poczuć prawdziwe Flow!!! Mimo kilku technicznych i stromych zjazdów – nic nie przebije Boxera 1. Trzy zjazdy ale trzy konkretne. Przed pierwszym trzeba było łyknąć coś na odwagę 😉 Umęczeni ale usatysfakcjonowani drugim dniem zlegliśmy w tarpanie ok godziny 19. Po drodze zawitaliśmy jeszcze na pysznego burgera przed Częstochową.
XXIV Wyjazd uzmysłowił nam (a szczególnie Piterowi), że pełna ochrona głowy jest niezbędna na tego rodzaju ścieżkach enduro. Porysowana szczęka spowodowała, że Full Face to kolejna rzecz bez której nie obejdzie się kolejny wypad…