„Survival Rowerowy” – tym terminem definiujemy od kilku lat górskie kilkudniowe wyrypy ze spankiem na łonie natury (w sobotni wieczór nie tylko – Andzi wie o czym piszę). Zgodnie z hasłem „Endurowcy sypiają na glebie, parówki w łóżkach” nasz plan przewidywał dołączenie do nas w sobotę Arcziego. Jak się później okazało nie było to jednak tak łatwe 🙂
Dzień 1
Andzi za pomocą bookinga wyszukał nam noclegownie, w której mieliśmy się kimnąć po dojechaniu na miejsce w czwartek w godzinach wieczornych. Mimo iż,o dziwo z Łodzi udało nam się wyjechać tylko z godzinnym opóźnieniem, dwa wypadki po drodze opóźniły nas skutecznie i byliśmy koło północy na miejscu. Kwatera godna polecenia,na wyposażeniu znalazły się kaski full face ,gospodyni bardzo miła, Andzi skorzystał z gościnności i pożyczył piękny fajans chińsko zdobiony – zapewne z jakiegoś wypasionego kompletu. Obiecał że odda 🙂 Wszystkiemu winna żona Andziego, która w kubku Andziowym – survivalowym przypaliła mleko i nie zdążyła odmoczyć…
Rano pobudka poszła nam szybko, szef kuchni zwany Marianem zaserwował jajecznice na kiełbasce 🙂 Po szybkim przetoczeniu się do Węgierskiej Górki była nadzieja że uda się w końcu ruszyć wcześnie na szlak .No i się zaczęło – zakupy,wypakowywanie majdanu z auta,wpakowywanie majdanu do tobołów. Cała wypracowana przewaga czasowa z rana poszła jak krew w piach. Wybiło południe jak zawsze !! Dwa pęta kiełby upchane,ruda,dwa chleby, dętki wyrzucone bo i tak by się nie przydały z zaworami schreder’a 🙂 Można ruszać. Z Węgierskiej Górki kierujemy się na Rysiankę czerwonym przez Abrahamów. Szlak okazał się dość męczący tzn. nie tyle sam szlak co odczucia nasze były dalekie od euforii przez dyndające toboły i ciążące plecaki. Survival musi dać w dupę – nie ma zmiłuj!
Tymczasem nasz kolega Arczi kończył wizytacje na Śląsku i zaczynał pałować w naszym kierunku. Mieliśmy się spotkać w Ujsołach w godzinach popołudniowych na wspólny nocleg. U nas czerwony na Rysiankę dłużył się niemiłosiernie. Tempo było iście emeryckie,przerwy na herbatkę, batonika, zdjątko. Popołudniu było już jasne że nie damy rady dotrzeć na czas. Oszukiwanie Arcziego przez telefon miało krótkie nogi – w końcu wyszło na jaw że jesteśmy w czarnej a mnie dodatkowo pokarał los psując mi tylny mechanizm zapadkowy w dartmoor Revolt PRO. Miałem ostre koło – rozumiecie,na zjeździe trza było dokręcać z tobołami 🙂 Dlatego nie cisnęliśmy się na szczyt Rysianki i rozbiliśmy obozowisko jakiś kilometr przed nią. Piękna polana na ponad 1000m npm z widokiem na śląskie – idealne miejsce do kontemplacji(czyt.wychlania rudej i wciągnięcia pęta z ogniska). Trzeba było liczyć się z faktem,że wolnobieg może w każdej chwili strzelić całkowicie i czeka mnie koniec przygody. Jak się okazało później u Arcziego też nie obyło się bez przebojów. Dowiedziawszy się że go dymamy poziom wkurwu się podniósł. Dodatkowo brak noclegów z powodu jakiegoś festiwalu piosenki spowodował rozważanie decyzji o spadzie do Bielska na traile. Finalnie ktoś się zlitował nad Arczim i użyczył mu łóżka. My do północy oglądalismy gwiazdy i poruszaliśmy tematy dalekie od przyziemnych 🙂
Dzień 2
Rankiem wczesna pobudka nie należy do mocnych stron andziego. Nie mógł wygrzebać się z wyra(czyt.śpiwora uje…..o konserwą rybną w pomidorach). Namiot też ucierpiał podczas andziowego śniadanka. Suma sumarum szybko osiągamy Rysiankę w pięknych okolicznościach poranka, tam szybka jajecznica,kupa,mycie ząbków (Andzi nie myje bo nie wziął szczotki – będą kolejne dziury jak nic).
Arczi po otwarciu oczu ok. 9 zaczyna nas poganiać. Dociskamy na żółtym z Rysianki do Ujsoł – pierwszy zjazd beskidzką rąbanką i odrazu dramat. Kamor wielkości małego AGD uderza mi w blat i dalej w tylne koło. Ledwo nie zaliczam gleby. Efekt – skrzywiony blat z przody,wgnieciona tylna obręcz i przecięta opona,której mleko nie daje rady uszczelnić. W tym miejscu mamy dłuższy postój i trochę gimnastyki ze zdjęciem nowego ,cholernie sztywnego maxxis’a HR II.Potem kolejne problemy z równym ułożeniem go na obręczy z dętką i napompowaniu pompką Andziego z przejściówka z auto na prestę. Troszkę kurew poszło w eter, Arczi także się wkurwia i rusza samotnie na Rycerzową rekomendowanym przez nas szlakiem zielonym 🙂 🙂 🙂
W końcu docieramy do Ujsoł podrapani do krwi. Końcówka czarnym mega szybka w towarzystwie ostrych jeżyn. Docierają do nas komunikaty od Arcziego ,że zielony na Rycerzową jest fatalny, dlatego niespiesznie konsumujemy sobie obiad.Uzupełniwszy zapasy w lokalnym markeciku (coca cola i ruda w poj. 0,5l) ruszamy alternatywną trasą Najpierw asfaltem a potem piękną szutrówką do przełęczy Kotarz, dalej już tylko rzut beretem prawie w siodle na sam szczyt. Całą tą drogę trapi nas myśl – co my qwa powiemy Arcziemu, którędy jechaliśmy? Andzi na szutrze z nudów ćwiczy transport plecaka na kierownicy – całkiem niezły patent na szutrowe podjazdy. Na Rycerzowej jak zwykle tłum, a wśród niego leży sobie Arczi, wywalony zerka na swoją nową zabawkę 🙂 Po przybiciu żółwia wszyscy razem pochylamy się nad mapą i zaczynamy realnie szacować dystans,gdyż obsuwe mamy zadzabistą. Mamy dokładnie jakieś pół dnia w plecy, a jest grubo po 15 w sobotę. Rozmyślając nad decyzją zamawiamy niejadalne placuchy-racuchy,myjemy głowy w deszczówce lecącej z rynny i gaworzymy z napotkanymi ędurowcami. Arczi się cześciowo przełamuje i postanawia atakować z nami dalej na przelęcz Przegibek. Po raz pierwszy wybieram szlak niebieski na rzecz dobrze znanego granicznego czerwonego. Okazuje się ,że to był strzał w 10. Idący trawersem niebieski jest dość wymagający technicznie, ale praktycznie w całości przejezdny. W skali IHAA* od 1-5 daje mu mocne 4+ !! W świetnych humorach szybko docieramy do przełęczy, tutaj znowu obowiązuje zasada – endurowcy na glebie,parówki do łóżek 🙂 Oczywiście hasło wejścia do namiotu nadal aktualne a brzmiało ono: „W razie draki jemy robaki”. Tuż obok natrafiliśmy na klimatyczną drewnianą bacówkę, co prawda zamknięta,ale z dużą werandą i kompleksem do biesiadowania. Zajmujemy wszystkie ławki i przygotowujemy się do ogniska. Rąbaniem opału zajął się spec od rżnięcia – Arczi 🙂 Każdy ze swoim przydziałem procentowym grzał się i suszył przy ogniu. Andzi wrzucił mokre kapcie z deka na dwie zdrowaśki do żaru 🙂 Suche to one były migiem ale jakieś takie niekształtne się zrobiły.
Dzień 3
Druga noc pod namiotem dała znać o sobie – przed północą już zlegliśmy a rano Andzi wstał połamany od twardych desek werandy. Na śniadanko zawitaliśmy do schroniska, które było dosłownie 500 mmetrów dalej. Tutaj oprócz jajeczek i kawusi (+trochę słodyczy ze złotej cukiernicy) była poranna toaleta – wiadomo balast spuszczony, zęby umyte itd. itp. Andzi nadal nie myje zębów. Zaczynamy się niepokoić o jakość wydychanego w naszym kierunku powietrza. Trudno, najwyżej nie będziemy z nim gadać.
Ruszamy zielonym w kierunku Rycerki. Poranna ihaa to jest to, niestety najlepszy końcowy odcinek gubimy i zjeżdżamy szutrem z prędkością światła. Plan dalszy zakłada dobicie niebieskim do czerwonego który leci do Rycerki. Arczi tak się rozkręcił ,że nadal nam towarzyszy. Nawet zbytnio nie marudzi,a miałby na co ,bo podejście niebieskim na Młodą Hore w skali LYDKA *od 1 do 5 zasługuje na mocne 4. Dalej robi się nad wyraz przyjemnie,ba czerwony do Rycerki okazuje się genialny! Ciągła tendencja w dół,momentami wręcz naturalne bandy – dajemy zasłużone 5 w skali IHAA. W Rycerce czas na lekki obiad i tutaj niestety się rozdzielamy – Arczi leci do Ujsoł do auta, my pałujemy dalej górami do Węgierskiej. Nauczeni doświadczeniem nie dowalamy się obiadem i dzięki temu jako tako kręcimy w pełnym słońcu niebieskim na Halę Boraczą. Początkowo szlak nabiera ostro wysokości i jest naprawdę ciężko. Toboły dnia trzeciego ważą podwójnie. Andzi znowu zaczyna temat o zakupie Endurówek ale spalinowych. Coraz częściej o tym gada – zaczynam się o niego martwić 🙂 Osiągamy schronisko na Hali Boraczej, czas na obiadek, focie oczywiście sweet i świeżo pieczone drożdżówki. Nie wiem co w tym jest ale znowu trip zbliża się do końca i pogoda załamuje się – okno pogodowe się zamyka 🙂
My też w tej sytuacji zmykamy tym razem do Węgierskiej Górki niebieskim przez Prusów. Zdecydowanie należy go robić w tym kierunku. Początkowo lekko pod górę żeby po przełamaniu na szczycie wyskoczyć początkowo na piekielnie szybki i luźny szuter (uwaga na zakręty 90stopni), a następnie przez las z lekką domieszką kamerdolca haratamy jak mało kiedy.To wszystko w towarzystwie pięknych panoram. Zdecydowanie to był faworyt tego wypadu – w skali IHAA 5. Na dojazdówce asfaltowej do auta zaczynają ujawniać się straty sprzętowe – u Andziego padnięte łożyska w tylnej(nowej) piaście,dwa zęby blatu utracone, u mnie blat 42 zęby totalnie skrzywiony,rozcięta opona i wgnięciona obręcz,mechanizm zapadkowy w Revolt Pro o dziwo zaczął działać poprawnie. Wiemy co trzeba stuningować na następny raz 🙂 Na parkingu pod Lewiatanem świecimy troszkę tyłkami zdejmując z siebie 3 dniowe łachy, Andzi w końcu myje zęby w bidonie,jest jeszcze chwila na herbatkę i kanapeczki. Arczi w tym czasie już
przypałował konkretnie i był gdzieś koło Częstochowy. Kolejny udany surv przeszedł do historii.
*skala IHAA – poziom funnu i flowu , 1 to dojazdówka asfaltem , 5 to czysty ęduroorgazm czyli tzw ihaaa
*skala LYDA – poziom trudności podjazdu, 1 to wszyscy jadą, 5 to wszyscy robią wypych a andzi jedzie 🙂
Pomysłodawcą obu skal był Arczi 🙂
DO ZOBACZENIA ZA ROK… gdzieś w górach…
Andzi, Andi i Arczi