Dzień 1
Zaczeliśmy w Stryszawie za Suchą Beskidzką, zostawiając auto u policjanta w garażu (tak się trafiło zupełnym przypadkiem) ruszylismy kierując się na Pasmo Jałowieckie. Pogoda dopisywała wspaniale a więc zapodajemy niebieskim kierując się na przełęcz Przysłop. Rozgrzewka na asfaltowym podjeździe się przydała. Nakręceni jak szczeniaki (w końcu to początek sezonu i jubileuszowy wypad) wspinamy się leśną dróżką – pierwsza kontrola luzów w suporcie XT maślanej wykazuje ich obecność (na szczęście w granicach wartości roboczych). Plecaki zaczynają ciążyć na podjazdach do tego stopnia że węże od bukłaków zrobiły się za krótkie (ustniki mamy na wysokości ucha – sic!! zaczynają się jajca hahaha). Na szczęście zabraliśmy po cycu który daje szybkiego kopa ale przedawkowany grozi zgagą – ostrożnie uzupełniamy kalorie!!
Wpadamy na docelowy żółty szlak na Jałowiec (najwyższy szczyt dzisiejszego dnia). I tutaj zdziwienie – o fuck początek ostro w górę, ostre pchanko (oczywiście bika) zapodajemy przez dłuższą chwilę, szybko dzięki temu nabieramy wysokości, odsłaniają się piękne widoki na Babią Górę – cudnie!! Nawet z pchanka można czerpać radość co nie było dla nas tak oczywiste w tamtych okolicznościach. W końcu na koń i gonimy na przełęcz Kolędówki i docieramy do schroniska Opaczne – a tu kartka chwilowo zamknięte!!! Świetny początek myślę – człowiek po dymaniu pod górę zmęczony już bo jakoś wolno się rozkręcamy a tu kuku!! Urządzamy sobie zatem mały piknik w tle z Babią, słonko praży, kot się wyleguje obok nas – jest pięknie!! Posileni ruszamy dalej, cześciowo kręcimy czesciowo dajemy z buta, ale już na sam szczyt spokojnie da się wjechać w pełnej gracji, bo i w takim stylu trzeba się tam dostać, ten szczyt na to zasługuje – przepiękna panorama na Pilsko, Rysiankę Jezioro Żyweckie i dalej w oddali na Skrzyczne – cuda natury ludzie!!!
Na szczycie focimy ile wlezie i długo nie zabawiamy bo już godzina niezbyt młoda i czas na nas. Lecimy w dół – kolega maślana wykonuje to nazbyt dosłownie, niepokorny wór ciągnie ku glebie i mamy lądowanie przez kierę głową w zupie błotnej!! Ledwo udaje się ich wyciągnąć z tej kiły (znaczy wora i maślaka), są ubabrani jakby się wytażali w chlewie – dosłownie!!! Rower waży o jakieś 5 kg więcej, pulpit cały zalepiony łącznie z chwytami na kierze – SYF, KIŁA i MOGIŁA!! dzien 1 Ale jechać trzeba dalej, posuwamy się (a raczej przemieszczamy) w kierunku Lachów Gronia (co za składnia hahaha) cały czas żółtym widokowym. Nagle zauważam że za mną jedzie jakiś słoń na rowerze, o fuck co jest, nie zabierałem nikogo w teczke hahaha, aaaa to maślana z przyschniętym błotem na skórze jest koloru słoniowatego!!! Skóra słonia chroniła go przed różnej maści insektami – w sumie niezły patent!!
Jajca są na całego a tu chłodem powiało a przed nami zjazd do Koszarawy – ja zakładam wiatrówkę, kumpel nie musi, ma naturalną!!! Dolatujemy do asflatu i z braku czasu walimy asfaltem do Korbielowa jakieś 20 kilosów. Znajoma kwaterka czekała jakby na nas, świetny pokoik z tv i prysznicem. Lecimy na szybkiego pstrąga i z powrotem na meczyk do pokoju – w końcu mistrzostwa z RPA nadają!!
Dzień 2
Pobudka i spacerek do sklepu po śniadanie – wszystko pod kontrolą, jak to nie raz na wypadach w górach. Z zapowiadanego deszczu nici, pojawiają się nawet przebłyski słońca – na balkonie schnie i wykrusza się skóra słonia z koszulki!! Po kiełbasce na gorąco pora zadbać z deka o sprzęty, smarowanie łańcucha, sprawdzanie newralgicznych punktów, nazbyt gorliwie dokręcam wiecznie trzeszczący zacisk siodła i nagle…………. jebs!!!!!!!!!!!! (ale urwałłłłłłłłłłł!!!!!!!!!) pękła sobie śruba – nie wierze – no to pojechane!!!!!!!! ZAŁAMKA A to dopiero drugi dzień – a miało być tak fajnie! Ale spokojnie, czas ruszyć głową jak to robił w takich sytuacjach MacGyver. Chwila namysłu, ciach – trach i właściciel turystycznego KROSA stojącego obok nas w przechowalni raczej nie będzie pocieszony jak się kapnie że wcięło mu zacisk podsiodłowy – no cóż, akurat pasował średnicą a wujek MacGyver nic lepszego w pobliżu nie znalazł to sobie pożyczył 🙂
Uff siodło działaaaa:) Czym prędzej ulatniamy się z kwatery i obieramy kierunek na Hale Miziową, oczywiście krzesełka na halę Szczawiny w konserwacji – a jakżeby inaczej!! Pozostaje nam nartostrada do schroniska – kąt całkiem ciekawy, momentami tylko da się kręcić – ogólnie z kapcia!! Na szczycie pochwały od turystek w średnim wieku przywracają nam siły!! Kobitki zazdroszczą nam szczytowego czerwonego na Rysiankę – podobno jest piękny!!! A więc szybka przebierka ciuchów pod schroniskiem, wciągamy po kaszance z grilla i nie tracą czasu atakujemy. Jeszcze tylko odpowiedĽ na pytanie jednego z turystów – a czemu te opony są białe?? – pada odpowiedĽ – żeby były lepiej widoczne buahahaha. Pogoda w sam raz, lekka mżawka przeleciała, bez słońca ale ciepło. Szlak bardzo widokowy z przewagą w dół do Rysianki, tuż przed schroniskiem podziwiamy Tatry. A samo schronisko na Rysiance – rzeczywiście fajniejszego klimatu i widoków jak dotąd w schronisku w Polsce nie spotkałem!! Jajecznica na bekonie z widokiem na Tatry – POLECAM!!!
Szykujemy się do zjazdu żółtym do Ujsoł – rzekomo najbardziej widokowy szlak w beskidzie żywieckim – montujemy kamerkę!! dzien 1 Słusznie wybrałem przejazd właśnie w tą stronę – zadzabisty zjeĽdzior w dół z widokami którymi zbytnio się nie nacieszliśmy – nie było czasu, to co się działo pod kołami podsumowuje kapeć u kumpla na końcówce – spora ilość korzeni i mniej więcej od połowy stosy patyków i innych przeszkadzajek na szlaku – pozostałość po akcji drwali!!!! Kilka razy nawet oberwałem po goleniach! Na nowym Rocket Ronie Schwalbe brakuje 1/3 klocków na bieżniku – SZOK!!!!!Najlepszy odcinek jak dotąd i chyba wogóle plasujący się w czołówce!!!! Przed Ujsołami gubimy czarny szlak i pogonieni przez byka na dziko zjeżdzamy do asfaltu i szukamy kwatery – jak w morde strzelił w centrum wsi extra „zajazd” z restauracją w budynku straży – golonki, drinki i mecz na plaĽmie do póżnego wieczora!!!!!
Dzień 3
W nocy nawiedziła okolice jakaś konkretna ulewa, kałuże wielkości jezior to pozostałość po niej. Godzina 10 rano, siąpi, wyciągamy z plecaków co się da, posileni kurczakiem z rożna kierujemy się doliną Danielka w stronę Rycerzowej Małej. Mżawka szybko ustaje, asfaltowy odcinek nieĽle nas rozgrzewa, wilgotność jakieś 200%, zwalamy z siebie szmaty, ogólnie mokro jak cholera!!Przed nami na początek przeprawa przez rzeczkę – głupioby było na poczatek dnia zamoczyć kapcie więc nie ryzykując zdejmuje laczki i dymam na bosaka na drugą stronę – wody powyżej kolan a strumyk ma może ze 3metry szerokości – jajca jak berety!!
Zaczynamy podejście niebieskim – mała masakra – ledwo można podchodzić z rowerem u boku – breja totalna, mijani turyści patrzą na nas jak na dałnów!!! Z kapcia dochodzimy do przełęczy Kotarz i kierujemy się zielonym na Rycerzową Małą do bacówki. Początek stromy ale potem jest coraz lepiej – wychodzi słońce, które w połączeniu z parą w lesie daje świetne widoki i klimat – cała gleba paruje – jajca!! Takim powietrzem dawno nie oddychałem. Pomykamy do przodu mimo obsuwających się opon na śliskich korzeniach i kamieniach. Docieramy do bacówki na polanie – cudne miejsce – wita nas gospodarz – sęp znaczy lisek tj. piesek – kundel, który sępił szczawiową i racuchy z jagodami – nie jeĽdzi bydle po górach na biku a głodny jak nie wiem!!! Napakowalismy się że szczegół a przed nami totalne podejście po trawce na Rycerzową Wielką – zaczynamy się turlać pod góre,ale obciach, turyści patrzą!! haha – na szczycie widoki jeszcze lepsze, załączamy kamerkę bo przed nami niezły kawał czerwonego szlaku na Wielką Raczę.
Początek stromy, jakoże po deszczu dodatkowo utrudniony – pełna koncentracja bo nie jest łatwo – dalej wypłaszcza się i zaczyna się bardzo przyjemna jazda. Szlak prowadzi przez las i tylko momentami się wychyla, pojawiają się naprawdę szybkie odcinki, za przełęczą Przegibek jest jeszcze fajniej, ścieżka opada w dół i jest najeżona licznymi korzeniami – po deszczu robi się tu jeszcze zabawniej – non stop jest co robić, amor przechodzi test sztywności bocznej, którego jak się okazuje nie zalicza najlepiej!! Gdzieś w okolicy hali Śrubita po raz pierwszy dopompowuje tył – zaczyna lekko uciekać powietrze. Po chwili jazdy niepokojący terkot zaczyna dolatywać z mojego nowego tylnego XT – regulacja przy manetce nic nie daje. Zatrzymuje sie, na szczęście w pore – śruba płaska imbusowa napinająca ramię przerzutki prawie się odkręciła – próbuje ciut mocniej ją dokręcić i ……..jebsssss (ale urwał po raz drugi buahahahahaha!!!!!) co za jajca!!! A w zasadzie po raz trzeci jeśli by liczyć wciągnięcie przez opone kamerki i urwanie uchwytu kilka km wcześniej!!!!!
Ustawiam łańcuch z tyłu na największej koronce i mając do dyspozycji tylko przód zaczynamy podjazd na Wielką Raczę – jest na tyle stromy że da się go w całości podjechać, na końcówce niestety wjeżdzamy już w chmury. Jest ok. godziny 20 – chciał, nie chciał czeka nas postój w schronisku. Jadłodajnia juz zamknięta, gostek z obsługi znajduje dla nas jeszcze trochę bigosu +2 piwa – jest dobrze!!!! Bulimy po 8 zeta od czachy za nocleg (jak się potem okazuje oczywiście bez pościeli, co ma drastyczne konsekwencje). Pogoda kaszani się totalnie, robi się zimno pokój na piętrze dzielimy z 7 osobami – jak na obozie harcerskim – nademną na pietrówce śpi jakaś laska, kumpel zległ pod oknem obok jakiś majowych leszczy, ogólnie niezła kiła. Wyposażenie łóżek to jedynie przeklęte koce bez powleczeń które naciągamy na półnagie ciała bo przez dziury w oknach pizga zdrowo – nie do wiary że jeszcze rano było cieplutko!! Próbujemy usnąć!!
Dzień 4
Towarzysze z pokoju zwlekli się wczesnym rankiem – my podnosimy tyłki ok. godziny 9 – rzut okiem za okno – pada!!! dookoła mleko – zero widoczności – suuper poprostu!! Rzut okiem na ciało – o fuck całe pogryzione najprawdopodobniej przez pluskwy!!!!! a łaaaaaa a łaaaa oj jak swędzi!!!! Dodatkowo dociera do mnie że na zjeĽdzie na który czekałem całe 4 dni nie poszalejemy!!!
Schodzimy na jajecznice – wciągamy podwójne porcje i dywagujemy że raczej możemy się już pożegnać ze Szczyrkiem do którego mieliśmy dojechać właśnie w niedziele czyli dziś! No cóż Baranią Górę zostawimy sobie na inny raz, a tymczasem trzeba się zbierać bo przed nami spory odcinek czerwonym granicznym do Zwardonia. Pompuje tył po raz drugi, wrzucamy na siebie deszczówki i żegnamy WIelką Raczę – zaczynamy czerwony!! Początek zgodnie z opisem dość stromy, ale nawet w panujących warunkach do zjechania. Po kilkuset metrach jesteśmy już nieĽle mokrzy – szlak jest mocno zarosnięty i zbieramy całą wodę z liści i krzorów.
Początkowo równolegle do szlaku leci dość ładna ścieżka i wykorzystujemy ją. Ogólnie z każdym metrem szlak opada znacząco w dół – robienie tej trasy w przeciwną stronę to pomyłka!!!! Pojawia się coraz więcej błota – jest cholernie ślisko, ledwo wychodzę cało z poślizgu na koleinie!! Ale ogólnie są jaja – widoczność na kilka metrów – zaczyna się fajny singletrack gdzieś za szczytem Przysłop i odrazu maślana łapie drugiego snejka – OSTATNIA DĘTKA idzie w ruch!! Klimat jest filmowy – dookoła mgła, tylko las i my!!! godzina 11 rano a mam wrażenie jakby była 19 wieczorem!! Przemoczeni już konkretnie ruszamy dalej – momentami trafiamy na fajne szybkie odcinki ale błota co nie miara!! Ogólnie czerwony jest tu bardzo miły oczywiście w tą stronę w którą jedziemy!! W końcu osiągamy szczyt Kikula – i tu zaczyna się niezła zabawa – zapinamy paski biodrowe bo od tego momentu szlak zapie….. na łeb na szyje w dół!!!!!
Zmęczenie daje się we znaki a teren wymaga pełnej koncentracji – ciągłe przeskakiwanie z lewej na prawą i walka z przyczepnością na błocie – przez chwile wciąga mnie koryto wymyte przez wode i lece w dół tracąc panowanie nad bikiem, godząc się z myslą że zaraz polegnę udaje mi się w ostatniej chwili wyprowadzić sprzęt na prostą!! Polecam zjazd z Kikuli w deszczu!!Dalej chwila po płaskim i lekkie podjazdy po czym znowu w dół tym razem po kamieniach i docieramy do pierwszych zabudowań Zwardonia – pompuje tył po raz trzeci!! Do Zwardonia wpadamy coś koło godziny 14 w szybkim głosowaniu decydujemy że pociągiem napieramy do Żywca a dalej się zobaczy.
Mając godzinkę do odjazdu wpadamy do jedynego otwartego baru na schaboszczaka (w końcu niedziela), robiąc niezły gnój przebieramy się w ostatnie suche ciuchy (w kiblu opatentowuje sposób na mokre buty – a mianowicie na suche skarpetki zakładam foliówki i mocuje je gumkami recepturkami – ma to póĽniejsze konsekwencje w upośledzeniu krążenia w stopach, no ale patent gdzieś kiedyś pierwszy raz ‚ trzeba wypróbować nie!! Na taki zestaw zakładam mokre kapcie i jest gitara!! Wrzucamy szybko kotleta do bębna i pakujemy się do pociągu – 10 zeta bilety a jak radocha!!! Po 35 km w Żywcu wylatujemy z peronów i decyzja jest prosta – nie czekamy prawie 2 godzin na pociąg do Suchej Beskidzkiej tylko lecimy asfaltem!! Jak się póĽniej okazało to było mordercze 35 kilosów które wypruło z nas flaki a deszcz na końcówce zlał nas dokumentnie do tego stopnia że piach z wodą z asfaltu miałem w papie!!! Nie sądziłem że tablica z napisem miejscowości może tak cieszyć – w końcu Stryszawa i nasz kochany SEJ 900cm3 z bagażnikiem rowerowym czeka – huraaaa!!!
Legenda:
cyc – mleko zagęszczone w tubce wysokoenergetyczne, które ssaliśmy niczym cyca, skóra słonia – po lądowaniu przez kierę warstwa ochronna błota na skórze, świetnie maskuje, chroni przed insektami i chłodem, wór – plecak wypchany po brzegi do ok. 7 kg będący efektem zbagatelizowania moich przedwyjazdowych zaleceń odnośnie „próbnego pakowania”, bęben – brzuch pędzony na żarciu typu fast food i innych śmieciach