XXI. Piwniczna Zdrój

Dzień 1

Wrzesień 2016 roku. jak co roku nadszedł czas zakończenia sezonu mtb. Sezon może niezbyt burzliwy ale tradycja jest tradycja i nie ma dyskusji. Padło na beskid Sadecki, gdyż to piekna okolica i dawno nasze koła tam sie nie toczyły. Andrzej ostatni raz na tych ziemiach był w 2000 roku! Ja kręciłem się troszkę w tamtych rejonach w 2012, więc było do czego wracać.

Piwniczna Zdrój - "Leśny Dwór"
Piwniczna Zdrój – „Leśny Dwór”

Wszystkie szczegóły z domowym menagerem były dograne, rezerwacja klepnięta, sprzęt gotowy – wydawało się, że jedynie koniec świata mógł pokrzyżować plany. Armagedon o mały włos nas nie dopadł. Na 3 godz. przed wyjazdem Andrzej miał 1% nadziei że się uda . Pochorowana dzieciarnia wybiła mnie totalnie z rytmu. Koniec końców dostałem zielone światło i jak zawsze na pakowanie nie zostało zbyt wiele czasu. Wrzuciłem do plecaka niezbędne ciuchy, trochę kluczy do bagażnika, Bika na dach i prosto po Andrzeja:) Miałem cichą nadzieję że po raz pierwszy w historii uda nam się wcześniej wyjechać – a skąd! Ledwo bujnęliśmy się za Łódź a ja przypomniałem Andrzejowi o Windstoperze (tzw.Wues). Zawracamy:) Planowane dotarcie do Piwnicznej na okolice 23 przesunęło się już na sobote:) Ale chociaż zobaczyłem fabryke Fiata 🙂

6 rano sobota a my już wyspani jak nigdy dotąd po podróży. Rewelacyjne łóżka i schludny pokój w Leśnym Dworze oraz bardzo smaczne śniadanko – miło – POLECAMY:) Nie wspomne już o relaksie na basenie z poranną kawusią. Miał być wczesny wyjazd ale jak zwykle spuszczanie balastu, andrzejowe smarowanie łańcucha moim smarem no i oczywiście pakowanie i montowanie nowego patentu Andrzejka – torby podsiodłowej o pojemności bagażnika CINGUECENTO:) Aha, w ostatniej chwili odtłuszczanie andrzejowej tarczy hamulcowej odmrażaczem do szyb – tylko to znalazłem w bagażniku:) Grubo po 10 wyjeżdzamy i odrazu wbijamy się na szlak czerwony kierując się na Przehybe. Bardzo przyjemna temperatura i tak powoduje na pierwszych stromach że zaczyna się z nas lać. Po drodze spotyka nas mała rozrywka – przystajemy na chwilę aby popatrzeć jak człowiek gania po zboczu krowy i leje kijem – no cóż u nas tego nie ma:) Ciągniemy dalej spokojnie choć sądząc po pulsie nie jest z górki. Dość mocno się wspinamy nabierając wysokości. Po odbiciu w niebieski na Wielki Rogacz zaczyna trochę padać. Mokre, luźne kamienie ściągają nas na chwilę z bików. Dalej szczytami za Radziejową robi się mokro – poziom funu rośnie:) Andrzejowe problemy z przednim hamulcem rozpętały się na całego. Prawdopodobnie wydupczyło się uszczelnienie na tłoku w zacisku i rzygało na tarcze płynem. Andrzejek jeszcze pompując karbonową klameczką skutecznie wypompowywał go:) Eh, znowu nie rozwinie skrzydeł na zjazdach. W tej sytuacji ja wysuwam się na pierwszy plan – pierwszy zjazd z ostrym podcięciem tyłu na koniec i kapeć:) o żesz w k…… biedny. Wąskim obęczom Alpine ZTR na mleku mówimy NIE. Kto mógł przypuszczać 4 lata temu że pójdziemy w Enduro – trzeba było składać kółka na porządny łomot a nie wydmuszki.

Schronisko PTTK na Przehybie
Schronisko PTTK na Przehybie

Ale dosyć pier….. robota czeka – zakładam na tył dęte i heja. Przed Przehybą piekny klasyczny czerwony oczywiście rozj……. przez ciężki sprzęt – tańczymy na błocie równo, nie idzie miejscami podejść:) Mijamy akurat jakiś maraton i chwile zalegamy przed schroniskiem na Przehybie. Andrzej funduje żurek, ja odnosze talerze:) Chwila pogaduch z Goprowcami o ich zabawkach z których najcieższa czterokołowa waży ponad 300kg:) Nachodzi mgła, widoczność drastycznie spada a przed nami najlepszy odcinek dzisiejszego dnia – niebieski do Rytra:) Szybki, momentami techniczny – bardzo polecamy. Zaczyna się niewinnie lekkimi hopkami gdzie mogłem się pokazać jako „Latający Marian”. Dalej w dół i coraz bardziej ślisko – po trawie koła suną jak po lodzie o czym przekonuje się Andrzej ukrychując bidon razem z koszykiem:) Dwa miejsca po deszczu zakrawają na rasowy Downhill. Na drugim z nich Andrzej niestety zalicza uślizg przodu i leci na skały – ja z bezpiecznej odległości łape to w kadr:) mamy to:) Dalej już coraz szybciej ale i łatwiej dolatujemy do asfaltu a nim migiem do Rytra. Czasowo nie stoimy najlepiej i decyzja pada że lecimy dalej nie tracąc czasu.

 

Schronisko Cyrla
Schronisko Cyrla

Przed nami prywatne schronisko Cyrla a w dalszych planach PTTK na Hali Łabowskiej. Niestety góry pokazują po raz kolejny kto tu rządzi i postanawiamy zakończyć wcześniej żeby mieć jeszcze czas na pobiesiadowanie. Andrzej znowu funduje grzane 4x a ja pieke jego kiełbaski:) Udaje nam się wbić na ognisko – kaszaneczka, kiełbaska, ketchup, papryczka, pomidorek, nawet Whiskey która już na stałe zagościła w naszych górskich plecakach. Urzędujemy pod gołym niebiem do grubo po 20 – temperatura jak na wrzesień bajeczna. Na koniec wspólny prychol i do Pieczary.

Dzień 2

Niedziele zaczynamy skoro świt pysznym śniadankiem – jajecznica podana prosto na patelni – to jest to. Polecamy serdecznie prywatne schronisko CYRLA – miło, czysto, smacznie i gościnnie.

Widok nad ranem ze schroniska Cyrla
Widok nad ranem ze schroniska Cyrla

Koło 10 ruszamy dalej czerwonym w kierunku Hali Łabowskiej. Początkowo szlak funduje nam krótkie, aczkolwiek strome fragmenty. Andrzej na obniżonym bomberze idzie pod góre jak czołg, u mnie pojawiają się lekkie problemy z przyczepnością przedniego koła i niestety muszę uderzyć z podeszwy. Szybkie odcinki w dół prędko przywracają uśmiech na gębie. W doborowych nastrojach docieramy do schroniska na Hali Łabowskiej, gdzie dobry Andrzej znów funduje tym razem naleśniki z serem i bitą śmietaną – dzięki stary. Podziwanie panoramy spod schroniska zakłóca wywód jakiegoś ślązaka o katolicyźmie. Mamy też okazję podziwiać ciężkiego enduraka z silnikiem elektrycznym – bulwa pod suportem rzucała się w oczy z daleka. Była też sesja Andrzejka – musieliśmy powtórzyć ujęcie z 2000 roku – Andi nie popuścił. Dalej polecieliśmy na Runek czerwonym – ten odcinek czerwonego godny POLECENIA – fajne odcinki którym nie brakuje odpowiedniego Flow.Już niebieskim błyskawicznie zjeżdzamy do bacówki PTTK nad Wierchomlą. Andi, nasz kaskader zalicza kolejny zjazd bez przedniego hampla. 

Bacówka PTTK nad Wierchomlą
Bacówka PTTK nad Wierchomlą

Przy bacówce mamy jeszcze szanse przez chwile podziwiać piekne landszafty i zrobić sobie wspólne zdjęcie do rodzinnego albumu. Dość szybko nadciągają chmury, my natomiast rozgrzewamy się żurkiem (ja postawiłem z grzeczności). Piejący kogut to był znak żeby się zbierać. Niebo się zaciągnęło i się pochmurzyło. Temperatura zaczęła spadać, co dało się od razu odczuć, a przed nami jeszcze spory kawałek niebieskim do Żegiestowa Zdroju. Docieplamy górną cześć ciała i strzelamy ostatnie sweet focie. Zaczyna kropić a Andrzej robi kolejne poprawki ujęcia z samowyzwalacza. Każde nastepne wychodzi gorsze – dramat. Ja ruszam niebieskim który początkowo wąsko singlowo leci przez las. Nawet nie spodziewaliśmy się co nas czeka za chwilę. Ten niebieski na tym odcinku to totalny rzeźnik – fragmenty o kącie pionu spinają nam poślady. Szczególnie Andi musi mocno ściskać żeby nie popuścić na zjeździe bez przedniego hamplaNaparzając non stop w dół nasz kaskader permanentnie pompuje przednią klamką na chwilę odzyskując spowalniacz, po czym szybko go traci. Odcinki na śliskiej łące to prawdziwy drift który niemal ściąga nam opony z felg. Na domiar złego Andrzej zapomniał usunąć z drogi postawiony na środku pal, który posłużył nam za statyw. Musiał dymać pod górę 2km żeby ktoś po ciemku nie wpakował się w niego.

Koniec XXI wyjazdu
Koniec XXI wyjazdu

Zaliczamy jeszcze kilka hop i na pełnej k… wpadamy na asfalt w Żegiestowie. Stąd asfaltem kierujemy się do Piwnicznej. Wedlug mapy ma być dość blisko i w dół. Asfalt się ciągnie i ciągnie, biki idą jak zmulone czołgi, w powietrzu wisi deszcz. Zapowiedzi o drastycznym ochłodzeniu właśnie się sprawdzają. W końcu po ponad 20 km asfaltowania docieramy do Piwnicznej i upragnionego Leśnego Dworu, gdzie stacjonuje nasza bryka. O żesz jak mi zmarzły stopy… szok.

Koniec


Kolejny wypad przechodzi do historii, nasuwają się kolejne przemyślenia odnośnie sprzętu. Jeszcze nie wiedzieliśmy że chcemy, że potrzebujemy czegoś przełomowego, czegoś większego czarnego i małego złotego (Czarnucha i złotych zębów) Pisząc ten tekst już wiem że ten wypad był gwoździem do trumny zmian. Jakich? O tym na początku sezonu 2017!!!

Ekipa mtb.bieszczady.pl


Galeria zdjęć:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *